Bitwy pod Grunwaldem
Edward Dwurnik Bitwy pod Grunwaldem
29.10.2010 - 17.01.2011
Edward Dwurnik należy do nielicznych malarzy współczesnych podejmujących zagadnienia historyczne. Historia nie jest jedynym tematem w jego sztuce, niemniej pojawia się aż w dwustu obrazach i w paru tysiącach rysunków. Dwurnik wyraźnie czuje swoje uzależnienie historyczne. Wie, że historia go ukształtowała, zdeformowała, zdemoralizowała, uwzniośliła i zrobiła z nim mnóstwo rzeczy, na które nie miał wpływu. Wydarzenia i pomniki historyczne (takie chociażby jak Pałac Kultury i Nauki) są dla niego znakami drogowymi pamięci. Są również publicznymi wyrzutami sumienia, które funkcjonują w roli moralnych zobowiązań. Należy również pamiętać, że Edward Dwurnik urodził się w roku powstania w getcie i w swoim życiu był świadkiem wszystkich gwałtów historycznych, których od tego momentu doświadczyła Polska. I te wydarzenia pojawiają się w jego malarstwie, każde z nich rozpisane na cykle, każde inaczej rozwiązane malarsko.
Maria Poprzęcka, Polskie pobojowisko (fragment teksu z publikacji towarzyszącej wystawie)
[…] Czy obraz Dwurnika jest karykaturą, pastiszem Matejkowskiego płótna? Dekonstrukcją, modną „interwencją” w muzealną i narodową świętość? Otóż nie. Spróbujmy – raczej dla zabawy – analitycznych porównań. Idąc za pierwszym (i nadal najlepszym) monografistą Matejki, Stanisławem Tarnowskim, trudno nie zauważyć, że tym, co łączy oba dzieła, jest „panujące w obrazie zamięszanie”. Tarnowski, a za nim inni, z Witkiewiczem ojcem na czele, ubolewali, że Matejkowskiemu Grunwaldowi brak znaczącego centrum, brak wewnętrznej hierarchii, brak dominanty, a raczej że są dwie, równoważne: śmierć Wielkiego Mistrza i frenetyczna postać Witolda. „Zamięszanie” w obrazie Dwurnika jest totalne. Całą powierzchnię równomiernie pokrywają drobne postacie, które się tłuką, szarpią, tarmoszą. „Nie ma prawie jednego miejsca próżnego” – mógłby ubolewać Tarnowski. Obraz jest jak deseń na tkaninie, który dowolnie można rozciągać w każdą stronę, w nieskończoność powielać. Podobnie Dwurnik budował dawniej swoje Diagonalne miasta: bezludne siatki ulic zabudowane „kwadraciakami” czy rzędy drzew, których nie ograniczał żaden horyzont. Kres kładła im tylko rama obrazu. Bitwa podobnie mogłaby się rozlać na wszystkie strony. Matejce zarzucano też bezpowietrzność, brak perspektywy. To samo cechuje przedstawienie Dwurnika, tyle że dziś poprawności perspektywicznej nikt nie oczekuje.
Natomiast różnice między dwiema Bitwami pod Grunwaldem można by mnożyć w nieskończoność. Poczynając od rozmiarów. Płótno Dwurnika, choć spore, jest znacznie mniejsze. Matejko wrzuca widza w środek bitewnego ścisku. Dwurnik, zgodnie z dawną batalistyczną tradycją, daje widok z lotu ptaka. Obraz Matejki uderza barwnością. Dwurnik maluje swój Grunwald „smołą i atramentem” (jak o jego obrazach ze stanu wojennego pisał Józef Czapski). Żadnej pysznej wystawy: lśniących zbroi, bogatych czapraków, haftowanych atłasów, błyskających mieczy. Żadnych bohaterów o historycznych imionach. Anonimowe, szmatławe figury okładają się kijami (i krzyżami). Ograniczając wyliczanie różnic, sięgnijmy jeszcze po spostrzeżenie z perspektywy gender. „Bitwa pod Grunwaldem to świat bez kobiet. Idealne wyobrażenie wspólnoty homospołecznej” – pisze Ewa Toniak. Dwurnik tę jednopłciowość bitwy zakłóca. Pomiędzy kotłującymi się mężczyznami plącze się kilka postaci kobiecych. Markietanki? Nie, raczej siostrzyce Florence Nightingale w białych kitlach z wielkimi czerwonymi krzyżami. W ferworze bitwy pogubiły buty na obcasach, które tu i tam walają się po pobojowisku. Sanitariuszki nikomu, co prawda, nie udzielają pomocy, ale jako biało-czerwone plamy punktują i scalają czarno-granatową płaszczyznę obrazu. Wnoszą ponadto zawsze pożądaną biało-czerwoną nutę. Idąc dalej genderowym tropem, można jeszcze przypuścić, że to może obecność kobiet zwolniła malarza z malowania koni, w polskiej kulturze erotyzowanych i traktowanych wymiennie z kobietami. Za to kręci się tu wiele innych zwierząt. Nie tylko zawsze obecnych u Dwurnika kundlowatych piesków. W centrum widzimy dwa słoniki (maskotki?). Obok czekających na żer kondorów prezentuje profil niepokojąco duży biały gołąbek pokoju.